|
Otton Grynkiewicz
Wiersz o papieżu
błogosławionym Janie Pawle II
Wybrany został z mojego narodu,
narodu z poranionym orłem
na dumnych sztandarach.
W jesienny dzień październikowy,
w czasie zniewolenia mojej ojczyzny,
w złotobiałym mieście, pod błękitnym niebem
biały dym konklawe
obwieścił zdumionemu światu:
"Habemus Papam", "Ty jesteś Piotr", z Polski -
wielka nadzieja i duma rodaków.
Tobie powierza się Kościół Chrystusa -
twoim modlitwom o jedność i pokój.
Staniesz w obronie ludzi zniewolonych
w drugiej połowie okrutnego wieku.
Będziesz świadectwem tajemnic Fatimy.
To ty otworzysz Spiżową Bramę
do trzeciego milenium Kościoła
*
Nigdy go nie widziałem z bliska -
tylko w telewizji, jak klękał
i całował gościnną ziemię:
naszą ojczystą, albo inną,
ubraną w egzotyczne drzewa,
ekscentryczne domy bogaczy,
czy nędzne lepianki favelas
z ludem bożym, o głodnych oczach
spragnionych chleba i miłości.
Szklany ekran kadrował obrazy
świata dobrobytu i świata nędzarzy.
W tych kadrach jaśniała biała postać
Pielgrzyma Narodów,
posłańca Dobrej Nadziei.
"Przyszedłem, aby być z wami" - mówił.
On, wędrując przez kontynenty
pragnął, żeby szli za nim -
do Źródła Pokoju i Miłosierdzia.
*
Widziałem go na szklanym ekranie,
jak świadczył sobą urbi et orbi -
po strzałach Agcy i później w chorobie -
potęgę wiary z pokorą cierpienia,
potęgę wiary w gestach, słowach,
co potrafiły wstrząsać sumieniami
możnych tego świata. Widzieliśmy
skąd czerpał siły kleryk z Wadowic.
"Nie lękajcie się" - wołał;
"Otwórzcie drzwi Chrystusowi"!
I otwierali, a on wprowadzał
Go do serc ludzkich, do synagog,
meczetów i do innych świątyń
jedynego Boga. Mocą miłości
zmieniał oblicze współczesnego świata.
Są tacy
Są tacy – inni wśród nas -
znawcy tratnych przenośni
i skutecznych omamień.
Też jak my – ludzie leśni.
Na śródleśnych polanach
cierpliwie zbierają runo
liniejących jeleni -
na uroczysty przyodziewek.
Zrzuconymi rogami ozdabiają
swoje wydatne czoła.
Między drzewami rozwiesili
nienaganne sumienia.
W polowaniach z nagonką,
osaczają zwierzynę
trąbiąc o sławie lasu
i chwale jego mieszkańców.
Uprawiają łąki
z ozdobnymi trawami.
Tu budują tryumfalne bramy
i gniazda aniołom,
żeby zaświadczały.
Są tacy, w mrocznym lesie
wytrwale tworzą znaki
szlachetnego działania
Odkłamanie
Puścili w obieg wieści bałamutne,
że los wojenny niegodziwość sprawił,
że gdzieś tam, w lesie groby znaleziono,
(naoczny świadek „tę prawdę” przedstawił),
że oficerów cichcem zastrzelono
i pogrzebano pod katyńskim lasem.
„Strzelali nasi? Nie! Kłamstwo wierutne -
możemy przysiąc... przed ikonostasem”.
Że „to nie oni”, zaprzaństwo wyrodne
lat siedemdziesiąt snuło się po świecie,
do dnia katharsis. Dziesiątego kwietnia,
roku pańskiego dwa tysiące dziesięć,
długą nić kłamstwa lot tragiczny przeciął
tam, pod Smoleńskiem, przed lotniska pasem.
Zaświadczą o tym dwie świece żałobne
zatknięte przez nich przed ikonostasem.
O dniu katharsis! Samolot uderzył
w smoleńską ziemię – z Polską na pokładzie,
z kwiatem elity mojego narodu.
Znowu spłynęła krwią Golgota Wschodu.
Duchy płakały tych, co w Rosji leżą
lat siedemdziesiąt pod katyńskim lasem.
Przyjęły swoich, by w świętym przykładzie
polecić Bogu – przed ikonostasem.
„Katyńskich ofiar” - Boże Wielkiej Rusi -
leży bez liku na nieludzkiej ziemi.
Przyjąłeś Panie i te, spod Smoleńska,
by Twoją chwałę razem z poprzednimi
mogły oglądać, by Nike zwycięska
ich oświetlała w czasie i za czasem.
Spraw dobry Boże, żebym już nie musiał
winnym przebaczać przed ikonostasem
2010
Maluję starość
Na prostokącie podobrazia
w olejnym modelunku twarzy
z ugrów błękitów i szarości
nakładam ociężałe żyłkowane powieki
pod nimi dwa
błękitne jeziorka spojrzeń -
łzawych
jak jesienne mgły
w dni listopadowe
W kącikach oczu
kreślę głębokie zmarszczki
promieniste
wyrzeźbione latami
życzliwych uśmiechów
Na czole - rylcem
wyznaczam poziome kreski
trosk i zmartwień
i pionową
wyraz zamyślonego skupienia -
w kresce ust
zaciskam drżące wargi
Nad czołem i w brwiach
wytartym pędzlem
umieszczam kępki
srebrzystoszarych włosów
Z topografii bruzd zmarszczek
wzgórków i zagłębień
wyłania się konterfekt
zastygłej melancholii
i spokojnego oczekiwania
Do suchych
żylastych rąk wkładam
kiść liliowego bzu
na powitanie Anioła
który przeprowadzi na drugą stronę
płótna
Całość pokrywam
asfaltowym laserunkiem
i matowym werniksem -
na zawsze.
Taniec na wózku
widziany w telewizji
Zręczny jest wózek
z miękim siedzeniem
i kółka posłuszne -
ledwie dotkniesz ręką.
Parkiet, niby woda
z lustrzanym odbiciem.
W świetle reflektorów -
jezioro łabędzie
falujące tremą.
Balet Czajkowskiego
z primabaleriną -
łabędziem na kółkach
bez nóg i baletek.
Tak, jesteś ptakiem
o królewskim wdzięku:
szyja wygięta
na kształt dźwięcznej liry,
diadem na głowie
w brylantowych błyskach
i lotne skrzydła -
sukienka z muślinu.
Na tafli jeziora
snujesz opowieść
o życiu, miłości i śmierci.
Choreografia -
wdzięk płynnej jazdy,
ruchy rąk i kółek:
dwa pchnięcia do przodu,
trzy w lewo,
dwa w tył -
stop,
do piruetu
do zawrotu głowy,
do omdlenia rąk,
wir baleryny,
wir, wir, wir...
Czy tak się umiera .?.
Tryumfująca -
z obolałych rąk
zdejmujesz
białe rękawiczki.
"Do leszczyny"
(-) "Byłem szczęśliwy z moim łukiem
skradając się brzegiem baśni.
Czesław Miłosz
Byłem – jestem
Mogłem tam być ptakiem śpiewającym
z piórami do notowania wersów,
z gardziołkiem słodkiego słowika,
a może kraczącego gawrona.
Miałem tam gniazdo ciepłe i wygodne
między lipami, w drzewach stuletnich
stojących na straży wielu pokoleń.
Miałem też leszczynę z perłami orzechów,
z giętkimi prętami na łuk i wędzisko.
I baśń też była w lotnej wyobraźni.
W dolinach Niemna
rosły zamczyska
wspaniałego władcy
i czarodziejskie ogrody
pięknej księżniczki.
Mogłem tam być paziem,
albo trubadurem,
albo dziadem proszalnym
z sękatym kijem i lirą korbową.
Byłem u siebie.
Aż przyszło niepojęte:
spłynęły wody Niemna,
skruszono mury zamkowe,
wypalono ogrody.
Teraz jestem wiatrem z zachodu;
przesiewam zgliszcza
w poszukiwaniu wersów
niespełnionych.
Pielgrzym Narodów
Powrót Jana Pawła II do Ojca
Czy są takie słowa,
co leczą
sumienia
i Ziemię
przemierzą
wzdłuż i na
poprzek
wedle
znaków krzyży:
krzyża
Golgoty,
krzyży krwawych
wojen,
krzyży rozboju i
nieprawości,
krzyży ludzkiej
nędzy
i upodlenia.
Mówisz, że słów takich
ludzie nie
znają,
że tylko
krzykiem
można
poruszyć
nieczułe
sumienia.
Krzyk, nie wystarczy
-
krzykiem rządzi
rozpacz,
bólem na
ból odpowiada.
Są takie
słowa,
co nie
porażają,
tylko miłością są,
pokojem,
i drogą.
On, kapłan Chrystusa
takimi
słowami
przeorał
Ziemię
wzdłuż i na
poprzek
znacząc wiarą
krzyża:
krzyża
miłości,
krzyża
pokoju,
krzyża
nadziei,
i zasiał
ziarno
co plon wydaje.
Posłańcem był Pana -
Pielgrzymem
Narodów,
na przełomie
wieków
Kwiecień 2005r.
|
|